Niewątpliwie wiele przemawia przeciw wysyłaniu ludzi w przestrzeń. Mówi się np.
że stacje orbitalne są nieproporcjonalnie drogie w stosunku do postępów wiedzy,
jakie osiagnęliśmy przy ich pomocy. Za cenę ISS i lotów do niej mielibyśmy
prawdziwą flotyllę obiektów typu Hubble czy Cassini/Huyghens. Tym niemniej to
właśnie loty załogowe są tym, co przemawia do wyobraźni i tym, co stanowi
wyzwanie dla technologii przez swą trudność. Niezależnie od tego – przecież
KIEDYŚ załogowe loty naukowe finansowane przez budżet państw muszą sie odbyć!
Stoimy na progu masowych turystycznych lotów suborbitalnych. Planuje się
prawdziwe hotele orbitalne (Bigelow). Całkiem realne są turystyczne loty
wokółksiężycowe (to studiują Rosjanie). Chyba nie dojdzie do paradoksalnej
sytuacji, w której autobus z wycieczką wyląduje na Weście przed naukowcami? A
koniec końców naukowcy ruszą w Kosmos. Wiele badań wymaga jednak obecności
inteligencji na miejscu po prostu. Prawdziwa eksploatacja Marsa (w naukowym
znaczeniu) odbyłaby się jednak z załogą na powierzchni. Pytanie tylko, jak
bardzo muszą spaść relatywne koszta wysyłania ludzi w przestrzeń, żeby stało się
to rutyną. I tu akurat nie mam zupełnie żadnej intuicji. Równie prawdopodobne
jest wysłanie za 15 lat ludzi na planetoidę czy Fobosa, a potem na Marsa, jak i
sytuacja, gdy pierwszym chodzącym po powierzchni Westy czy Pallady bedzie
dopiero w 2078 roku bogaty turysta (obywatel Indii, najbardziej rozwiniętego
wtedy kraju świata 😉 )… Bo o tym, że kiedyś, w bardzo dalekiej przyszłości
na Marsa będą np. lecieć alpiniści, by wspiąć się na Olympus Mons jestem
przekonany – taka jest natura człowieka, mówiac pompatycznie nieco, lecz raczej
prawdziwie.